Some of them want to use you
Some of them want to get used by you
Some of them want to abuse you
Some of them want to be abused
Sweet dreams are made of this
Who am I to disagree?
I've traveled the world and the seven seas
Everybody's looking for someone.
Лев Иванович Новиков
Lew Iwanowicz
Nowikow
Lev Novikov
39 lat | Szef
Wydziału Przestrzegania Prawa Czarodziejów
Różdżka: 10 i ½ cala, modrzew, kość
ognistego węża, sztywna i krucha.
Modrzew – jeden z nielicznych gatunków krzewów rosnących na pograniczu syberyjskiej tajgi i tundry, nadających się do wyrobu różdżek. Drewno pożądane, choć różdżki z niego uchodzą za trudne w obsłudze i prawidłowo służą nielicznym. Źle dopasowana nie pozawala rozwinąć potencjału. Trafiwszy na odpowiedniego właściciela, zaszczepia odwagę i zaufanie.
Ognisty Wąż (Огненный змей) – demoniczny wąż, ciągnący za sobą warkocz światła, przez co mugole często biorą go za kometę. Przywabia go tęsknota. Namierzywszy ofiarę, przybiera formę osoby utraconej, bliskiej i jej głosem nakłania do samobójstwa. Jego kości wykorzystuje się jako rdzenie różdżek. Uchodzą za trudne do zdobycia, a przy tym wyjątkowo nietrwałe, przez co niewielu czarodziejów je wybiera. Najlepiej służy ludziom owładniętym obsesją. Póki dążą do swojego celu, moc różdżki jest niezwykła. Jeśli się od niego odwrócą, stopniowo traci moc, może też odbijać zaklęcia rykoszetem w swojego właściciela.
Epizod 1. Norylsk
Moje rodzinne miasto pamiętam przede wszystkim z mugolskich zdjęć. Na nich wyglądało jak szary, pełen trującego dymu z pobliskiej kopalni labirynt zbudowany z ogromnych, powykręcanych bloków. Mówiono o nim: najbardziej depresyjne miasto świata. Było matnią, więzieniem dla mieszkańców, rzuconych kilkaset kilometrów od cywilizacji, zbudowanym, o ironio, przez więźniów łagru.
Dla czarodziejów Norylsk to jedno z najpiękniejszych miast w Rosji. Jedno z nielicznych, w których nie mieszka się po sąsiedzku z mugolami, nie ukrywa swoich zdolności. Norylsk 2 opiera się na magii. Wygląda tak, jak mógłby wyglądać Petersburg, gdyby nie przeorały go rewolucja i wojna.
Za każdym razem, kiedy siedząc na wąskiej pryczy w sierocińcu patrzyłem na pocztówkę z Norylska 1, którą w dobrej wierze wysłał mi ktoś, kto podobno znał moich rodziców, zastanawiałem się, które sto tysięcy ludzi żyje w ułudzie. Do dziś nie jestem tego pewien.
Epizod 2. Sierociniec
Wychowałem się w wieloosobowych salach, nosząc podtykane na łóżko, szorstkie ubrania, wśród opiekunów o obejściu chłodnym jak noc, w którą zabrano moich rodziców. W przeciwieństwie do większości tamtejszych dzieci, wiedziałem, kim jestem. Walczyłem z wychowawcami o prawdziwość mojego Norylska, który dla nich był jedynie mrzonką trudnego, wiecznie coś zmyślającego dziecka. Byłem uparty. Rosła we mnie nienawiść wobec niewdzięczności mugoli. Moi rodzice nie musieli mieszać się w ich problemy, walczyć z ich władzą. Byli dobrymi ludźmi. Wierzyli, że można żyć razem, że słabym należy pomagać. Słabi mojemu ojcu odwdzięczyli się pokazowym procesem, a matce wyważeniem drzwi. Byli tak głupi, że kiedy dostałem list ze Szkoły Magii i odprowadzali mnie na stację, z której odpływał prom, uważali, że oddają mnie do psychiatryka o zaostrzonym reżimie. Słabi, głupi, mugole. Trzy słowa, jedno znaczenie.
Epizod 3. Kolrjec
Nauczyciele ze wszystkich sił
starali się wpoić nam dbałość o język, dokładność w ojczystej mowie. W ciągu
ostatnich lat nauki chyba w końcu się poddali, dochodząc do wniosku, że
jesteśmy tak rozleniwieni bezwiednie przejmowaną od mugolskiego systemu
nowomową, że nic nie da się już z nami zrobić. Obawiam się, że mogło być w tym
trochę racji, bo nikt z nas nie mówi na szkołę inaczej, niż „Kolrjec”. Koldowstorec
jest przecież długie, niewygodne, a życie płynie szybko, szybciej, niż nasz
czepiający się carskich subtelności język.
W szkole radziłem sobie dobrze,
choć nauczyciele przypięli mi łatkę „zdolnego lenia”. Prawda była inna: uczyłem
się bardzo pilnie, ale przede wszystkim poza lekcjami i jedynie tego, co
naprawdę mnie interesowało. Te dziedziny zmieniały się z biegiem lat, dodając
mi także etykietę ucznia o słomianym zapale. W rzeczywistości cały czas dążyłem
do celu, jakim była posada w Ministerstwie Magii. Interesowało mnie prawo.
Chciałem je rozumieć, i, przede wszystkim, zmieniać. Skupiałem się więc na zaklęciach,
by znać możliwości i na historii, by dostrzegać powtarzalność ludzkich
zachowań. Czerpałem z numerologii, a ona otworzyła drzwi do kolejnej
możliwości: rozumienia magii, tworzenia własnych czarów, zamiast ich biernego
powtarzania. Wyspecjalizowałem się w magii bezróżdżkowej, dzikiej i nigdy w
pełni nieprzewidywalnej.
Oprócz mnie byli inni, podobni.
Razem snuliśmy plany na przyszłość. Wydawało nam się, że Rosja naszego
pokolenia będzie inna. Dopiero w ostatniej klasie, gdy wybory do Rady
Czarodziejów wygrali ludzie opowiadający się za jeszcze bardziej restrykcyjnym
ukrywaniem przejawów magii przed mugolami, straciłem złudzenia. Miałem
dziewiętnaście lat, zero pomysłu na
przyszłość, dwa równoległe romanse, mugolskie KGB na karku, a w czarodziejskich
aktach ucieczkę ze sierocińca i niezliczone noty opisujące mój idiotyzm w
zakresie eliksirów. Tak zaczął się sen, który większość moich przyjaciół ze
szkoły wciąż uznaje za życie.
Epizod 4. Emigracja
Pamiętam, że to był luty. Zimny, rosyjski luty, ciężki od grubych płaszczy i wiszącego w pokojach papierosowego dymu. Ocknąłem się na zapyziałej kanapie, z okruchami szkła z rozbitej butelki wbitymi w rękę. Dotarło do mnie, że trzy dni temu były moje dwudzieste drugie urodziny, a ja nie pamiętam z nich zupełnie nic. Ani mgnienia, ani jednego zapachu, na które przecież zawsze zwracałem tak baczną uwagę.
- To nie tak miało być.
Do dziś, kiedy patrzę na swoją dłoń i widzę kilka małych blizn, przypominam sobie, dlaczego nie wolno mi się zatrzymać. To lepsze, niż eliksir wzmacniający, gdy zarywam kolejną noc, pracując na dwie zmiany i bardziej motywujące, niż czyjakolwiek pochwała. Wiem, że nigdy nie będę już tym samym człowiekiem, którym byłem w Kolrjec, ale mogę przynajmniej stać się tym z moich ówczesnych marzeń.
Właśnie dlatego, kiedy znajomy z kancelarii zaproponował mi, że umówi mnie z człowiekiem o podobnych poglądach na kwestię mugolską, natychmiast się zgodziłem, a kilka miesięcy po tamtej rozmowie, gdy dostałem list podpisany bazgrołem Dołohowa, po prostu spakowałem kufer. Miałem zbyt wiele do zrobienia, by oglądać się na Rosję.
Epizod 5. Ministerstwo
Magii
Od czasu, gdy z jednym kufrem wysiadłem na dworcu King’s Cross, rozglądając się tak, że nie mam pojęcia jakim cudem nikt nie zgarnął mnie jako nielegalnego gościa zza żelaznej kurtyny, minęło szesnaście lat.
Najpierw ktoś pomógł mi. Później, gdy już spłaciłem dług, zacząłem dorabiać się pozycji na pomaganiu tym, którzy szli w moje ślady. Nie uważałem się przy tym za dobrego człowieka. Już w Kolrjec nauczyłem się, że zanim komuś pomogę, powinienem ocenić jego szanse. Nie było sensu pomagać słabym.
Znajomość rosyjskiego półświatka pomogła mi w decyzji o powrocie do myśli o pracy w ministerstwie. Okazało się, że potrafię być skutecznym śledczym. Ściganie przestępców nie było moją pasją, ale pozwalało wiedzieć więcej. Znalazłem kolejne tropy dotyczące mojej rodziny. Zyskałem pewność, że przynajmniej moja matka musi żyć. Wiedziałem, których ludzi nie należy ścigać, a które sprawy wznawiać mimo przedawnienia. Każde moje śledztwo kończyło się sukcesem. Awansowałem. Skończyły się pojedynki w ciasnych uliczkach, zaczęła praca przy biurku. Czułem się nieomal bezpiecznie. A potem, wraz z plotkami o następnym awansie, dostałem propozycję. Pamięć podpowiada mi uśmieszek Dołohowa w chwili, gdy wszedłem do swojego zabezpieczonego zaklęciami ochronnymi domu i zastałem jego i kilku innych, raczących się winem z mojej szafki. Powitaliśmy się jak starzy przyjaciele, bo rozumiałem, że mam już wystarczającą pozycję, by móc zrobić więcej, niż jedynie spłacić dług.
Od roku jestem szefem Wydziału Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Opanowałem do perfekcji pełne profesjonalizmu słuchanie raportów aurorów, nawet, gdy pali mnie mroczny znak. Nie cofnę się przed niczym, bo wiem, że jedyny człowiek, zdolny zmienić świat czarodziejów, działa poza Ministerstwem. Moją rolą jest dbanie, by prawo, którego teoretycznie strzegę, mu nie przeszkadzało. Czasami czuję się jak lalkarz, trzymający za sznurki setek marionetek. Wmawiam sobie, że na żadnej z nich mi nie zależy, że walcząc o świat, którym żaden czarodziej nie będzie musiał ukrywać się przed mugolami, zrobię, co tylko będzie konieczne. Granice tego stale się przesuwają, a dziś, wysyłając byłych kolegów na akcję, z której wiedziałem, że nie wrócą, nie czułem prawie nic. Zdaję sobie sprawę, że któregoś dnia mój czas dobiegnie końca. Mam tylko nadzieję, że do tego momentu zdążę zrobić wystarczająco dla nowego, lepszego świata, a przepływające przez mój gabinet informacje zaprowadzą mnie do mojej rodziny: nie spocznę, póki nie spotkam rodziców lub przynajmniej nie zobaczę ich ciał.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz